"Zwłoki pięknej młodej dziewczyny przywiezionej do prosektorium nie
zdradzają żadnych widocznych urazów ani śladów przemocy. Lekarka sądowa
Kat Novak przypuszcza, że kobiet mogła przedawkować narkotyki. Numer
telefonu zapisany na opakowaniu zapałek w zaciśniętej dłoni zmarłej
prowadzi do prezesa firmy farmaceutycznej Cygnus, która zaprzecza, by
miał coś wspólnego z denatką. Tymczasem w tym samym rejonie Bostonu
zostaje odnalezione ciało innej kobiety, a w szpitalu umiera kolejna
ofiara przedawkowania. Zabił je eksperymentalny narkotyk wytwarzany
przez Cygnus? Kat nabiera przekonania, iż tajemnicze śmierci mogą być
dziełem seryjnego mordercy, prawdopodobnie wpływowego obywatela miasta.
Kiedy jej dom wylatuje w powietrze uświadamia sobie, że jest na
właściwym tropie, a zabójca znajduje się bliżej, niż mogłaby
przypuszczać..."
To nie było moje pierwsze spotkanie z Tess Gerritsen, ale zdecydowanie mniej udane od poprzedniego. "Skalpel" charakteryzował się wartką akcją i naprawdę ciekawą fabułą, toteż widząc inny tytuł tej autorki zdecydowałam się od razu zabrać się za czytanie.
I czegoś mi tu zabrakło. Pomysł był, akcja niby też, ale jakieś to wszystko mdłe i nudne. Dopiero ostatnie kilka stron książki przerzucałam niecierpliwie, a to chyba nie o to chodzi, by czytać najpierw 200 stron, żeby potem mieć chwilę uciechy.
O ile cała sprawa narkotyków i zabójstw była jeszcze w miarę ciekawa, o tyle nie mogłam znieść romansu w tle. Przewidywalny, nudny i niesamowicie cukierkowy, psuł dość mocno odbiór.
Nie polecam specjalnie tej książki. Jeśli chcecie poznać tę autorkę, to polecałabym raczej "Chirurga" lub kontynuację- "Skalpel", bo ciężko Wam będzie się rozczarować.