15 grudnia 2012

Erynie - M. Krajewski

Jako rodowita Wrocławianka, uwielbiam twórczość Marka Krajewskiego. Mroczny, brudny Wrocław, zbrodnie i Eberhard Mock.
Jako marząca o Lwowie dzień i noc, musiałam sięgnąć po "Erynie".
I troszkę się zawiodłam.

We Lwowie na początku 1939 roku ginie dziecko. Ginie - mało powiedziane. Zostaje całkowicie połamane i powykręcane żywcem, a potem nakłute szpikulcem.
Komisarz Edward Popielski rozumie niepokój mieszkańców Lwowa, gdyż sam ma 1,5 rocznego wnuka. Mimo, że chce odejść na emeryturę, podejmuje się rozwiązania tej sprawy.

Nie jest on typowym pulicajem - chleje na umór, burdele to jego drugi dom, a swoją pracę wykonuje tylko w nocy, gdyż choruje na epilepsję. Zawsze jednak jest zadbany, ubrany starannie w szyte na miarę garnitury i melonik, a dla rodziny zrobiłby wszystko, o czym mamy okazję przekonać się podczas lektury. To lubię u tego autora - kreację głównego bohatera, którego poznajemy od podszewki.

Mimo wspaniałego kunsztu pisarskiego i dobrego pomysłu, książka dłużyła mi się i nie wciągnęła, tak jak seria o Breslau. Godne podziwu, że Marek Krajewski wspaniale oddał gwarę lwowską oraz swoją znajomość łaciny, jednakże ja, jako nieznająca ani jednego ani drugiego, miałam ogromny problem z odbiorem dialogów.

To, co zatarło średnie wrażenie to prolog i epilog, które wprost mistrzowsko spinają całą historię. Ten mocny akcent na końcu bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i zachęcił do sięgnięcia po inne książki z Popielskim w roli głównej.


1 komentarze:

Agnieszka pisze...

"Erynie" to była pierwsza książka Krajewskiego, z którą przyszło mi się spotkać. Ale tak mi się nie spodobała, że nawet jej nie zakończyłam i jakoś mam niemiłe wspomnienia, kiedy widzę ją na półce w księgarni.
Pozdrawiam

Prześlij komentarz