15 stycznia 2013

50 twarzy Greya

"Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie. Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach… Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?"
Kilka razy już wspominałam, że nie mam w zwyczaju pływania na falach zachwytów nad różnymi nowościami wydawniczymi typu "Zmierzch" czy książki Larssona. Tu jednak było inaczej. Może ze względu na tematykę, może z ciekawości, nie wiem.
Zewsząd słyszy się : "Książka, która zmieniła życie seksualne milionów kobiet". Współczuję.
Powiem zwięźle : tragedia w trzech aktach. Autorka jest gospodynią domową, która naczytała się Zmierzchu. Myślę, że powinna jednak pozostać przy smażeniu kotletów.

600 stron pisaniny o niczym. Nie znajdziemy tu porywającej fabuły, lekkiego pióra, opisów aktów seksualnych. Znajdziemy za to powtarzające się co parędziesiąt stron te same sytuacje, masę powtórzeń i.. moje ulubione : FATALNE TŁUMACZENIE. Aż mnie mierziło momentami. Wyobraźcie sobie : czytacie opis smagania pejczem w pokoju z czerwonymi kanapami, a niezwykle irytująca, a zarazem bezbarwna główna bohaterka mówi do siebie w myślach: "O Święty Barnabo!". Adekwatne, nie ma co.

Podsumowując : ogromny sukces marketingowy, za którym absolutnie nic nie idzie, chyba że niezły ubaw dla osób, które kiedyś miały cokolwiek wspólnego z bdsm. Autorka na pewno nie miała :)




5 komentarze:

Agnieszka pisze...

Akurat "Ciemniejsza strona Greya" była trochę lepsza niż jej poprzedniczka, jednak nie jest to lektura , do której chętnie się wraca. Ponieważ nie jest to żadna fantastyczna pozycja, a wręcz gorsząca i momentami tak zabawna, że płakać się chce z tego nieszczęścia, co powstało.

Tłumaczenie polskie, zgadzam się. Dlatego postanowiłam czytać tę książkę w wersji językowej i przyznam, że była stokroć lepsza, choć nadal nijaka fabuła.

Cape pisze...

"O Święty Barnabo!" mnie rozwaliło :-) Nie zamierzałam sięgać ale jak bum cyk cyk postaram się dorwać to dzieło bo już przy recenzjach się śmieję :-))
Pozdrawiam ze śmiechem na ustach :-))

Sara Deever pisze...

Chce się zaśpiewać "mam tak samo jak ty"..
Nie potrafię się przekonać żeby się w ogóle wziąć za to.Koleżanka wcisnęła mi to już chyba 2 tyg. temu i leży na półce, kurzy się.

Teraz pewnie jak zacznę czytać, to w myślach będę słyszała "O Święty Barnabo!" :D

Anonimowy pisze...

Zgadzam się w pełni. Ksiązka nie jest warta papieru na którym została wydrukowana. Czytałam ją w orginale więc nie dane mi było doświadczyć świętego Barnaby, patrona tkaczy i bednarzy ale literatura tych lotów to nie miejsce dla żadnego świętego, choć do dobrnięcia do końca nie zaszkodzi trochę świętej cierpliwości ;)

Anonimowy pisze...

zaczęłam czytać tą serię ale jakoś w połowie pierwszej części stwierdziłam, że marnuję tylko czas i zajęłam się ciekawszą lekturą. nie rozumiem tych wszechobecnych zachwytów na temat tej książki i zgadzam się z Tobą że jest ona o niczym :)

Prześlij komentarz